Przedszkola powstały dla rodziców, nie dzieci. To wymyślone instytucje
– Dobra adaptacja to taka, która odpowiada na potrzeby dziecka – mówi psycholog, Monika Chmielewska. Tymczasem potrzeby tak wielu dzieci, które zaczynają przedszkole, zdają się być zupełnie niezaspokojone, a wręcz – zignorowane. One codziennie płaczą, próbują walczyć o siebie na swój sposób.
Bywa, że rodzice nie mają czasu rano, by tak bardzo koncentrować się na swoich dzieciach. Bywa też, że nauczyciele są bardziej zajęci realizowaniem planu dnia niż uczuciami tych małych ludzi. A jak to tak naprawdę powinno wyglądać?
Gdyby tak można było bez pośpiechu, bez presji przejść adaptację...
Marta Uler “Portal Parentingowy”: Na czym powinna polegać dobra adaptacja?
Monika Chmielewska, psycholog „Potrzebne miejsce” : To zależy od dziecka i od jego rodziców. Każdemu pasuje coś innego, bo każdy jest innym człowiekiem i inaczej wchodzi w relacje. Są takie dzieci, którym przedszkole pasuje od pierwszej chwili i nie mają żadnych problemów. Z różnych względów łatwiej im to przychodzi – może np. chodziły do żłobka?
Dobra adaptacja to taka, która odpowiada na potrzeby dziecka. Np. na tę, by zapoznać się z nowym środowiskiem w obecności mamy lub taty. Bez pośpiechu i bez presji, by przejść ten proces w dwa dni. Jedno dziecko może potrzebować dwóch dni po dwie godziny, a inne – miesiąca po jednej godzinie
Pięknie brzmi, ale niewiele przedszkoli pozwala na to, by na sali przebywali rodzice – jeśli nie żadne. Taka praktyka występuje na pewno w prywatnych placówkach, ale nie w publicznych.
Niestety tak jest, a pandemia jeszcze to wzmocniła. Natomiast jeśli chodzi o prawo, nie ma czegoś takiego, jak zakaz przebywania na sali przez rodzica. To jest zasada ustalana przez dyrekcję, a rodzic wcale nie musi się na to godzić. Oczywiście w warunkach polskich jest tak, że jeśli rodzic się nie zgadza, no to są inni chętni na miejsce jego dziecka... Nie ma zbyt wielu publicznych przedszkoli, w których ta adaptacja przebiegałaby tak, jak należy – z punktu widzenia psychologii.
Nie oznacza to jednak, że nie można znaleźć porozumienia. Czasem wystarczy porozmawiać z nauczycielem, wyjaśnić: „moje dziecko ma takie a takie potrzeby”. Bywa, że nawet w publicznych placówkach znajdzie się miejsce dla rodzica podczas adaptacji. Ja zawsze staram się wychodzić naprzeciw rodzicowi. Dla mnie współpraca z rodzicem jest najważniejsza. Jeśli mam dobrą relację z rodzicem, to także i jego dziecko mi zaufa.
A tak naprawdę – dlaczego nauczyciele nie chcą, żeby rodzice posiedzieli trochę w sali? Gdy ja prosiłam o to podczas adaptacji synka, usłyszałam, że to wytrąciłoby z równowagi całą grupę. Bo inne dzieci mogłyby się rozczulić, płakać. Czy ten argument ma sens? Przecież ja, w gruncie rzeczy, bym wręcz pomogła, bo przynajmniej moje by nie płakało.
Ależ inne dzieci nie będą przecież płakać za czyjąś mamą! Jest dla nich tak samo obca, jak ktoś z ulicy i jak wszystkie panie w przedszkolu. Te małe dzieci są w zamrożeniu, są pogrążone we własnej rozpaczy, tęsknocie. Nie dociera do nich to, czy do sali wejdzie jeszcze dodatkowych 5 osób, czy nie.
Tan argument przedszkola wynika, moim zdaniem, z braku zasobów. Nauczycieli jest dwoje na dwudziestokilkuosobową grupę, to wymusza na nich wprowadzanie różnych sztywnych zasad. Ale jeśli chodzi o mnie, jestem przeciwniczką tak dużych grup dzieci pod opieką tak małej liczby dorosłych. Dzieci regulują swoje emocje przez kontakt z osobą dorosłą, która z kolei musi być spokojna, bo tylko wtedy może uspokoić dziecko.
Uważam, że dobrym rozwiązaniem byłoby rozłożenie adaptacji na dłuższy czas. Chodzi o to, by tych nowych dzieci, którym trzeba bardziej pomóc, które potrzebują więcej uwagi i zaangażowania opiekunki, było po prostu mniej. W przedszkolach prywatnych tak jest. Tam można przyjść ze swoim dzieckiem np. w maju. I jest wtedy jedno dziecko, które się adaptuje. No, ale to jest już kwestia systemu. Jest taki, a nie inny, i w nim musimy się jakoś odnaleźć.
Czy tak zwane „szybkie pożegnania” mają jakiś sens?
Co pani sądzi o szybkich pożegnaniach rekomendowanych często przez przedszkola? Kiedy dziecko płacze, nauczycielki proszą, by rodzic jak najszybciej wyszedł, żeby nie przedłużać tej rozpaczy. Rzekomo po wyjściu rodzica, dziecku zaraz „przechodzi”...
Po pierwsze, płacz w adaptacji jest czymś całkowicie naturalnym. Musimy przestać się go tak bardzo bać – wtedy szybciej minie. Dziecko, które płacze, czuje zarówno strach rodzica, jak i napięcie nauczyciela. Może sobie myśleć: „Ojej, dorośli sobie z tym nie radzą, to naprawdę coś strasznego, trzeba płakać”. Jeśli my nie będziemy spokojni, dziecko nie uspokoi się na pewno.
Pamiętajmy, że to małe dziecko znalazło się w nowej sytuacji, z którą się nie zgadza, której nie rozumie, której się boi, więc powinniśmy mieć wewnętrzną zgodę na to, że będzie płakać. Przecież w ten sposób ono się z nami komunikuje, tak tylko umie.
Druga kwestia – im bardziej będziemy próbowali to nasze napięcie, i oczywiście napięcie dziecka, unicestwić, tym ono będzie chciało przebić się z większą siłą. Podobnie dzieje się, kiedy na basenie chcemy wepchnąć pod wodę deskę do pływania, prawda?
Tak jest z płaczem. Gdy próbujemy go zbyt szybko zażegnać, nie dajemy wypłynąć łzom, w których jest kortyzol (organizm jest bardzo mądry, oczyszcza się z kortyzolu, hormonu stresu, za pomocą płaczu). Ale stłumione emocje i tak wyjdą – mamozą, płaczem nocnym, itp. O wiele zdrowiej jest dać im wybrzmieć, nie uspokajając dziecka za wszelką cenę.
A zatem – podczas wspomnianego szybkiego pożegnania, można sobie wyobrazić, że dziecko pozostanie w sytuacji jakiegoś zawieszenia. Choć tu trzeba zaznaczyć, że to wszystko zależy od konkretnego dziecka i od jego rodzica. Jeżeli mama powie sama: „Lepiej jeśli szybko wyjdę, żeby dziecko się nie nakręciło, bo potem ciężko jest je uspokoić”, to należy na to przystać, bo ostatecznie to rodzic jest ekspertem od swojego dziecka. Ale to musi wybrzmieć od rodzica, a nie od nauczyciela, który jeszcze nie zna tego dziecka.
Z drugiej strony, jeśli to rozpaczliwe pożegnanie trwa pół godziny, rodzic też już nie daje rady, a w końcu i tak opiekunka musi odebrać dziecko w płaczu, i trwa to tygodniami, to też nie jest dobre. Chyba lepiej jednak, żeby mama powiedziała krótko: „Dobrze, teraz idę, potem wrócę” i poszła (i wróciła) niż ciągnąć tę rozpacz w nieskończoność. Ale znowu – to musi zdecydować rodzic, który zna swoje dziecko i jest w dobrej relacji z nauczycielem, od którego ma np. taką informację zwrotną, że kilka minut po wyjściu mamy jest już lepiej.
Ogólnie jednak pożegnanie nie powinno być tak szybkie, żeby dziecko nawet nie zdążyło się zorientować, co się z nim dzieje. Dziecko powinno mieć przekonanie, że jest tu, w przedszkolu, tymczasowo, a mama po niego wróci. I, co ważne, powinno wiedzieć, kiedy to będzie. Np. po obiedzie, albo po leżakowaniu. Bardzo ważne jest oczywiście, żeby się nie spóźniać. To buduje w dziecku poczucie bezpieczeństwa.
Sposób na łatwiejsze wejście do przedszkola? Troska o emocje – i dziecka, i własne
Wrzesień dobiega już końca, a wiele dzieci jeszcze nie pogodziło się z tym, że muszą chodzić do przedszkola. Wciąż rano w szatni słychać ich płacz. Jak rodzic może pomóc dziecku?
Są różne sposoby wspierania dziecka w tym okresie, choć teraz już raczej na nie jest za późno. Mówię tu o przeróżnych książeczkach, albo o tym, żeby ćwiczyć z dzieckiem rozstania, np. zostawiając je u babci, cioci, zapisując na jakieś zajęcia. Można zrobić tak, żeby to tata przyprowadzał dziecko do przedszkola, bo z tatusiami dzieci zwykle umieją się żegnać i wiedzą też, że oni zawsze wracają. Mają to przez lata przećwiczone, bo zwykle to tata chodzi do pracy, a mama przebywa z dzieckiem non-stop.
A teraz? Trzeba po prostu rozmawiać z dzieckiem, nazywać jego emocje, ale zadbać też o własne, znaleźć sposób na wyregulowanie się. Jeśli bardzo przeżywamy te poranne rozstania z dzieckiem, to pomocne może być zadzwonienie po wyjściu z przedszkola do mamy, męża, albo przyjaciółki, która już taką adaptację przeżyła. Chodzi o to, żeby wylać z siebie ten żal. Mama w szatni nie może się rozklejać (nie chodzi tu o ukrywanie uczuć, ale o to, że jeśli dziecko zobaczy, że mama też płacze, to pomyśli sobie, że tu naprawdę jest niebezpiecznie...), ale przecież w środku ma te emocje i one też muszą znaleźć ujście.
Ja jestem też zwolennikiem robienia przerwy dzieciom – choć wiem, że to jest bardzo niepopularne. Jednak chodzić do przedszkola pięć dni z rzędu to jest dla wielu dzieci zbyt dużo. Jeśli ktoś może sobie na to pozwolić, niech ten czas skróci. Moje dzieci chodzą trzy dni w tygodniu. Fajnie działa taka opcja: poniedziałek i wtorek, środa – w domu, potem czwartek i piątek. Albo poniedziałek, środa i piątek. Przynajmniej na etapie adaptacji.
Mózg musi „odparować”. Emocje muszą zejść. W tę środową przerwę dziecko może się zachowywać wręcz dramatycznie, ale tak podpowiada mu jego ciało. Jeśli w poniedziałek i wtorek było w zamrożeniu, to w środę musi się najpierw odmrozić, wypuścić to, co tam w środku siedziało, i dopiero wraca do normy. I jest w stanie przyjąć kolejne bodźce i kolejny stres.
Po jakim czasie dziecko powinno już być oswojone z przedszkolem?
Oczywiście nie ma na to jednej odpowiedzi. Znów – to wszystko zależy od danego dziecka. Od jego potrzeb, rozwoju, doświadczeń. Są takie dzieci, które bardzo potrzebują kontaktu z rówieśnikami i takie, które mają czwórkę rodzeństwa, więc ich te kontakty w ogóle nie interesują. Na pewno trzeba wstrzymać się miesiąc.
Przez ten pierwszy miesiąc psychologowie, którzy obserwują grupy, nie wysnuwają jeszcze hipotez, nie wysyłają rodziców do żadnych poradni, specjalistów. Przyjęło się, że w tym czasie dziecko ma prawo prezentować wszelkie zachowania, np. w ogóle nie jeść, nie korzystać z toalety, bo kiedy jest zamrożone, nie odczuwa głodu albo innych potrzeb. To jest tak silne napięcie.
Z drugiej strony nie jest też tak, że skoro dziecko już chodzi do przedszkola bez płaczu, to znaczy, że już się zaadaptowało. Nie można uśpić swojej czujności, bo kryzysy będą nadchodziły, a mogą je indukować wszelkie zmiany w życiu – bardziej spięty rodzic, choroba, narodziny rodzeństwa, wszystko. I wtedy znowu dziecko może płakać podczas rozstań.
Jeśli dziecko przechodzi kryzys, często dobrym rozwiązaniem jest zrobienie kroku wstecz. Np. jeśli przebywało w przedszkolu do 15.00, to znów zacznijmy go odbierać o 12.00 tak jak wcześniej. Albo dodajmy tę przerwę w tygodniu, jeśli dziecko chodziło już pięć dni.
Czasem bywa tak, że dziecko nie ma jeszcze gotowości przedszkolnej
Czy ten pierwszy miesiąc wystarczy, by zorientować się z kolei, że dziecko nie nadaje się jeszcze do przedszkola? Że nie ma tej gotowości?
Mamy dwie gotowości: dziecka i rodzica. Ta po stronie rodzica jest niby łatwiejsza, ale trudniej jest ją sobie uświadomić. Bywa, że rodzic szuka – podświadomie – powodów, żeby nie oddać innym pod opiekę swojego synka czy córeczki. I to też jest ok! Można być niegotowym, jako rodzic. Warto wtedy rozważyć: „czy ja naprawdę tego potrzebuję, czy chodzę do pracy, czy nie mam innych możliwości?”.
Jeśli chodzi o dziecko, najbardziej niepokojącym sygnałem może być moczenie w nocy, kiedy już dziecko było odpieluchowane na noc. Bywa, że odpieluchowane 3-latki, znowu zaczynają posikiwać. Innym sygnałem mogą być trudności ze spaniem, przebudzenia, nawet na kilka godzin w środku nocy, różne lęki. Nad tym trzeba się na pewno zastanowić. U dzieci dużo nam mówi ich fizjologia. Jeśli nagle zaczynają się skarżyć na bóle brzucha, głowy, wymioty, a od strony medycznej wszystko jest w porządku, to też powinno dać do myślenia. To może być informacja, że układ nerwowy nie daje już rady.
Uważam, że jeżeli męczymy się pół roku i nie ma żadnego postępu, to być może trzeba sobie odpuścić. Nie chodzi tylko o ten codzienny płacz, ale o różne rzeczy. Dziecko może moczyć się w nocy, może uciekać, być agresywne w stosunku do innych dzieci lub pań, itd. Być może rozwiązaniem będzie wstrzymać się jeszcze kilka miesięcy.
Czyli trzeba obserwować swoje dziecko. Jeśli widzimy, że ma za dużo – dajmy mu trochę luzu...
Tak naprawdę, placówki przedszkolne powstały dla dorosłych, a nie dla dzieci. Po to, aby rodzice mogli pracować. Nie ma takiej teorii psychologicznej, która mówi, że trzylatek musi iść do przedszkola, bo inaczej nie nabędzie odpowiednich umiejętności społeczno-emocjonalnych.
Tego się właśnie obawiam, że za kilkadziesiąt lat się może okazać, że przedszkola to było wielkie nieporozumienia, które później mnóstwo dorosłych ludzi musiało odchorowywać na „kozetkach” u psychologów...
Wszystko się może okazać. Badania mówią, że jeśli adaptacja przeprowadzona jest w zgodzie z potrzebami dziecka, to mu nie szkodzi. Ale trzeba wiedzieć, że to nie jest wcale tak, że dziecko będące w domu aż do zerówki – która też jest wymyślonym obowiązkiem szkolnym i niczym naturalnym – z mamą, będzie miało jakieś braki. To się wrzuca rodzicom często jako powód do poczucia winy, natomiast to nie jest prawda.
Dzieci najlepiej rozwijają się w wielopokoleniowych rodzinach. Umiejętności społecznych uczymy się od starszych – nie od rówieśników! Dlatego bardzo ważne jest, by dziecko miało kontakt z babcią, dziadkiem, wujkiem, koleżanką mamy, która ma syna czy córkę w innym wieku, bo to są różnorakie doświadczenia. Grupa rówieśnicza to jest wymysł systemu. Zastanówmy się – dlaczego powstają przedszkola alternatywne z grupami mieszanymi wiekowo? Można inaczej, naprawdę.
Czytaj także:
40 minut siedziałam pod salą przedszkola, bo syn nie chciał mnie puścić. Było warto
Taki płacz zmienia wiele w mózgu dziecka. Zmiany są nieodwracalne
Nie pozwól na to nigdy więcej. Pani z przedszkola nie ma prawa wyrywać ci dziecka