40 minut siedziałam pod salą przedszkola, bo syn nie chciał mnie puścić. Było warto
Mało który maluch rozpoczynający przygodę z przedszkolem chętnie wchodzi rano do swojej grupy. Dzieciaki płaczą, trzymają się kurczowo mam lub tatusiów i nie chcą ich puścić. Ten dramat rozgrywa się we wrześniu we wszystkich przedszkolach.
Dlatego, by skrócić te cierpienia, opiekunki radzą, by jak najszybciej żegnać się z dziećmi. Zdaniem personelu to przeciąganie rozpaczy dziecka nie ma sensu. Zdecydowane cięcie – to jest to. „Chwilę popłacze i przestanie”, mówią. A mi tutaj coś nie gra...
Pierwsze takie pożegnanie z mamą
W przedszkolu mojego synka już pierwszego dnia rozdawano porady psychologa wydrukowane na kartce. Skierowane były do rodziców, którzy po raz pierwszy oddają dziecko do takiej placówki. Niektóre były pewnie cenne, ale w oczy rzuciła mi się ta dotycząca pożegnań. Rekomendowano krótkie, szybkie pożegnania. Tak, żeby dziecko się jak najmniej zorientowało w tym, co się dzieje.
Za chwilę przecież wejdzie do grupy dzieci, będzie się bawić i zapomni o wszystkich troskach takich jak np. ta, że nie ma obok mamy. Aha... „Czy ktoś tu chce zrobić z mojego dziecka idiotę?”, pomyślałam. Mowy nie ma!
Szybkie pożegnania to jest coś co opiekunki przedszkolne lubią najbardziej
Opiekunkom przedszkolnym może jest łatwiej zapanować nad grupą, kiedy pod drzwiami sali nie rozgrywają się dantejskie sceny. Cóż, ich komfort wydawał mi się mimo wszystko wtedy drugorzędny. A nadrzędny – mojego dziecka. Leoś pierwszego dnia bardzo chętnie poszedł do przedszkola, ale już drugiego – wcale nie chciał się ze mną rozstawać. Nabył już doświadczenia i wiedział, czym to pachnie.
Przed drzwiami zaparł się i ani kroku dalej. Ukucnęłam więc przy nim i zaczęłam tłumaczyć mu, że niedługo przyjdę, po śniadaniu i jednej zabawie. Nie chciał. Rozpłakał się, więc usiadłam na podłodze i wzięłam go w ramiona. „Co tu jest takiego smutnego?”, „Czego się boisz?”, „Czy pani jest miła?” Trudno wyciągnąć od trzylatka jakieś konkretne informacje, ale można próbować.
Tłumaczyłam mu, że tam są fajne zabawki, że może będzie coś dobrego do jedzonka, że jest już duży, a duże dzieci chodzą do przedszkola. Szczerze mówiąc, nawet mi samej te argumenty wydawały trochę naciągane. Ale w pewnym momencie nastąpił przełom. Po około 40 minutach mój chłopczyk przestał płakać i powiedział, że wejdzie do sali. I poszedł.
Byłam z niego taka dumna!
Dlaczego w końcu się zdecydował – nie wiem. Może zmęczyło go już moje gadanie? Może w gruncie rzeczy ciekawiły go trochę te zabawki? A może wysycił się wsparciem, które mu dałam – nie chodziło przecież nawet o same słowa, ale o tę moją przy nim obecność. Czuł, że jestem i że będę. Powtarzałam, że wczoraj był sam, a potem przyszłam, i że dziś też tak będzie.
Gdy drzwi się za nim zamknęły, podniosłam się z podłogi i skierowałam w stronę wyjścia. W czasie, w którym ja rozmawiałam z moim synkiem, wiele innych matek pozwoliło oderwać od siebie swoje dzieci opiekunkom i zabrać je do sal. Widziałam, jak potem płakały, patrząc na bezradność swoich dzieci. Wierzyły jednak, że to dla ich dobra.
Jasne, nie każda matka czy ojciec może sobie pozwolić na to, by aż tak dużo czasu poświęcić rano dziecku. Bywa, że ich praca im na to nie pozwala. Wielu rodziców ślepo jednak wierzy w to, co się im wmawia, a zapomina o tym, by zwyczajnie pokierować się czasem swoim sercem. Ja, z perspektywy czasu, bo dziś mój syn jest już w ostatniej grupie przedszkola, wiem, że warto ufać sobie i swojemu dziecku.
Czemu trzeba skracać cierpienia?
W kwestii wychowywania dzieci pokutuje często pogląd, że nie ma sensu dziecka smucić, albo wręcz, że trzeba odwracać jego uwagę, kiedy się czymś martwi, płacze. Nie jestem psychologiem, ale jako mama nie zgadzam się tym. Uważam, że emocjom należy dać upust. Jeśli dziecko upadło i rozbiło kolano, nie pokazujmy mu motylka, żeby tylko się uśmiechnęło.
Zbite kolano to jest duża rzecz i trzeba ją odpowiednio przeżyć. Pochylić się nad tym kolanem, opatrzyć je. Wytłumaczyć, że boli, ale zaraz przestanie. Nie mówić na pewno: „nic się nie stało”, bo się stało. Nie zaprzeczajmy przed dzieckiem rzeczywistości! To samo dotyczy tych rozstań w przedszkolu. Maluch być może pierwszy raz w życiu rozstaje się z mamą na kilka godzin. Ma prawo nad tym ubolewać.
Wpychanie dzieci na siłę do przedszkola pozostawia im przeświadczenie, że są bezradne, że nie mają wpływu na to, co się z nimi dzieje. Aż strach pomyśleć, czy to się nie przełoży na ich przyszłość. Może nie, ale… mogą np. stać się kiedyś bezwolnymi pionkami, którymi każdy będzie mógł sterować do woli. Mogą nie próbować nigdy walczyć o siebie.... A z kolei tłumione emocje i tak kiedyś wyjdą na wierzch, nawet jako somatyczne dolegliwości.
Zobacz też:
"Od płaczu jeszcze nikt nie umarł". Post psycholożki o przedszkolach mrozi krew
Nie pozwól na to nigdy więcej. Pani z przedszkola nie ma prawa wyrywać ci dziecka
Ani śpiworka, ani kredek i plasteliny. Czego może wymagać od rodziców przedszkole?